Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/ta-dokument.jaworzno.pl.txt): Failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/server933059/ftp/paka.php on line 5

Warning: Undefined array key 1 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 13

Warning: Undefined array key 2 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 14

Warning: Undefined array key 3 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 15

Warning: Undefined array key 4 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 16

Warning: Undefined array key 5 in /home/server933059/ftp/paka.php on line 17
zdziwcie się, jeśli dostaniecie telefony z pytaniami o nagrodę.

nikomu o tym powiedzieć, więc musiała uwieść kogoś, kto miał już tak zaszarganą reputację, że nikt by się nie zdziwił, gdyby Angie zgłosiła gwałt. Derrick wpatrywał się w nią zszokowany. - Myślisz, że chciała wrobić Briga? - Och, oczywiście, że Brig ją pociągał. Pociągał wszystkie dziewczyny. Był przystojnym awanturnikiem. Najprzystojniejszym facetem w mieście. Pociągał wszystkie dziewczyny. - Ciebie też? - Derrick nie chciał tego słuchać. Od lat nienawidził Briga. Był przekonany, że na zawsze zniknął z jego życia. Ale nigdy nie wymazał go ze swej pamięci. Gdy Cassidy wyszła za brata Briga, w Derricku znowu odżyła dawna wrogość. Ale Chase znał swoje miejsce, a... Cholera, Felicity miała rację. Chase, gdy został sprowokowany, przeskoczył przez biurko, żeby mu wlać. Już wtedy wydało się to Derrickowi dziwne. Chase raczej nie był porywczy, a przynajmniej nie w ostatnich latach. Zawsze rozwiązywał problemy w cywilizowany sposób. Złość wyrażał słowami, które mogły wyrządzić większą krzywdę niż bójka. Natomiast Brig zawsze był porywczy, nie bał się wskoczyć mu na głowę i wymachiwać pięściami. Derrick nabrał pewności. Co, do diabła, Brig McKenzie robi w Prosperity? Felicity znowu coś mówi... tylko co? - Czy mnie pociągał? Brig? Tylko jako samiec, a to mi nigdy nie wystarczało. Pamiętaj, kochanie, że miałam ciebie. Nie zawracałam sobie głowy Brigiem McKenziem, Jedem Bakerem, Bobbym Alonzo, ani żadnym chłopakiem, który z radością by mnie zaliczył. Byłam wierna. Zawsze byłam i zawsze będę. Jestem córką jednego z najbardziej szanowanych sędziów w tym stanie! - Na jej twarzy widać było zmarszczki, wyżłobione przez wiek i rozpacz. - W przeciwieństwie do ciebie, nie muszę się zachowywać jak zwierzę. Nigdy nie byłeś wobec mnie uczciwy. Nie miał zamiaru się kłócić. Wiedział, że to bez sensu. - Wracając do rzeczy - ciągnęła, opanowując łzy - z jakiegoś powodu Angie zawzięła się, żeby przespać się z Brigiem. Nie mogłam pojąć, dlaczego tak jej na tym zależy. Każdy chłopak z miasta skwapliwie skorzystałby z takiej propozycji... - Dość! - Derrick chwycił ją mocno i przycisnął ją do ściany. Uderzyła głową o mur. - Nie mów tak o niej! - A ty mnie nie bij! - Obrażasz Angie i... - Na miłość boską, Derrick, spójrz prawdzie w oczy! - Oddychała nierówno. Prychnęła głośno. - Tłumaczę ci tylko, że Angie potrzebowała mężczyzny, którego mogłaby nazwać ojcem dziecka. - Felicity była czerwona na twarzy, a jej oczy błyszczały. - O ile rzeczywiście nie był nim Brig. Derrick zamknął oczy. Niewiele brakowało, żeby zemdlał. Potrząsnął głową. - Nie. - Twój ojciec? - Nie... nie sądzę. Chociaż Rex za nią szalał, nigdy by nie... Naprawdę nie sądzę, żeby jej dotknął. Nigdy. Mimo że chciał. On... on... Znalazł sobie inne kobiety. - Puścił jej rękę i Felicity uderzyła plecami o ścianę. - Ale chyba to nie ty, co, kochanie? Powiedz mi prawdę. Angie była w ciąży z tobą, tak? - spytała zdławionym głosem, w którym słychać było nadzieję, że zaprzeczy, chociaż była niemal pewna, że to on. Zamrugał szybko. - Może ja. - Jego głos był szorstki. - Była przerażona. Bardzo przerażona. Dziecko... mogło nie być normalne, a ona nie uznawała aborcji i... Felicity zadrżały wargi, które wykrzywiły się w pogardzie. - Tak myślałam! - Z jej oczu popłynęły łzy. - Ty draniu - powiedziała szeptem. - Ty skończony draniu! Robiłeś skoki w bok, zdradzałeś mnie i pieprzyłeś się z własną siostrą! - Odskoczyła od niego, jakby nagle stał się dla niej obrzydliwy. - Mógłbyś przynajmniej temu zaprzeczyć. Zrzucić winę na swojego ojca. Albo na Briga! Na kogo-kolwiek! - Robiłem to. Przez siedemnaście lat. - Wiedział już, co musi zrobić. Odwrócił się. Usłyszał, że płacze, ale nie przejął się tym. Z determinacją zrobił to samo, co siedemnaście lat temu. Wprawdzie był w innym domu, ale tutaj też była gablota z bronią. Przystanął tylko po to, żeby wziąć naboje, a potem otworzył oszkloną szafkę i wyciągnął swoją ulubioną strzelbę. Tę, którą ustrzelił mnóstwo jeleni, zajęcy i saren. - Nie! - Felicity poszła za nim, zobaczyła winchestera i potrząsnęła głową. - Nie możesz! - Nie mam wyboru. - Nie rób tego, Derrick. Poradziłam sobie z tym. Już się tym zajęłam.... - Rzuciła się na niego, ale bez trudu ją odepchnął. Była zgrabna, ale niska, i to w niej lubił, bo bez trudu mógł się od niej uwolnić. Upadła pod ścianę, ale szybko się podniosła. - Nie wiesz, co robisz. Załadował naboje do magazynka i zamknął strzelbę z głośnym i trzaskiem. - Derrick, proszę cię, nie rób głupstw. - Była spanikowana. Derrickowi podobało się szaleństwo, które pojawiało się w jej zielonych oczach zawsze, gdy była przerażona. Wtedy miał nad nią całkowitą władzę. Nad każdym, kto stanął mu na drodze. - Powinienem był załatwić tego bydlaka dawno temu.

zdziwcie się, jeśli dostaniecie telefony z pytaniami o nagrodę.

Brig uważał, że pora się przeprowadzić, ale Chase nie miał czasu albo pieniędzy. Pracował w tartaku na pełnym etacie i studiował, i nie miał nawet czasu na sen. Na razie mieszkanie z matką było mu na rękę, ale wiedział, że jak tylko skończy szkołę w Portland, na zawsze pożegna się z pracą w tartaku i wyjedzie do miasta. Chyba, że tu, w Prosperity, znajdzie szybki sposób na zbicie kasy. Prosperity. Powodzenie. Co za nazwa dla miasta. Głupi żart. Może Buchananom, Alonzom, Bakerom i Caldwellom powodzi się znakomicie, ale do pozostałych mieszkańców pasowałaby raczej nazwa: Bieda albo Poddani Buchanana. Albo jakaś podobna. Brig nie wyprowadził się ze starego baraku, bo Chase rzadko bywał w domu, a ktoś musiał pilnować obejścia. Matka wierzyła, że ma nadprzyrodzoną moc i nie była lubiana w okolicy. Kilka grup kościelnych otwarcie wystąpiło przeciwko niej, twierdząc, że ma konszachty z diabłem. Pastor Spears zjawił się kilka razy, żeby nawrócić Sunny ze złej drogi i nakłonić ją, żeby zaczęła przychodzić regularnie na nabożeństwa niedzielne. Brig uważał go za skończonego hipokrytę i był przekonany, że facet jest przebiegły jak lis. W Prosperity było kilku kaznodziei, ale Spearsowi wiodło się najlepiej. Chase odsunął krzesło i wyjął następne piwo z lodówki. - Opowiedz mi o dziewczynach. Że są bogate i zepsute, to wiem. Opowiedz coś więcej o Angie. Brig wzruszył ramionami. Nie był głupi. Wiedział, że Angie się nim bawi. Że go kusi i prowokuje. Ale nie miał zamiaru się w to pakować. - Dalej, cały dzień gapiłem się na paskudne gęby Floyda Jonesa, Johna Andersena i Howarda Springera. Z przyjemnością bym sobie popatrzył na Angie Buchanan. Nie mogę wytrzymać na samą myśl o niej. - Dlaczego? - spytał Brig, jakby jego nie podniecał widok Angie leżącej prawie nago przy basenie i smarującej się oliwką do opalania. - Dlatego, że jest niezła, czy dlatego, że ma kasę? Chase oparł się na krześle. - Z obu powodów. Oba mnie podniecają. Bardzo. Niesamowicie mnie podniecają. - Będziesz się musiał ustawić w kolejce. Już za nią lata kilku chłopaków z wywieszonymi do ziemi jęzorami. Są tak napaleni, że ledwie mogą oddychać. - Ty też? - Skąd. Chase zmrużył oczy. Umiał przejrzeć Briga. - Twierdzisz, że nic nie chcesz od Angie Buchanan? - Twierdzę, że jest z nią za dużo kłopotów. Chase zastanowił się przez chwilę, napił się piwa i obrócił w dłoniach brązową butelkę. - Chociaż raz chciałbym zobaczyć, jak to jest z nią być... A jak nie z nią, to z jej młodszą siostrą. Kiedy dorośnie, będzie... Brig opuścił nogi na podłogę. Krew się w nim wzburzyła. W mgnieniu oka znalazł się po drugiej stronie stołu, twarzą w twarz z bratem. - Nawet o tym nie myśl. To jeszcze dziecko. Chase wyszczerzył zęby w uśmiechu. W jego oczach pojawiły się iskry. - Chyba mi nie powiesz, że masz coś do tej łobuziary? - Zachichotał. - Niech mnie diabli. Lepiej uważaj. Już ci mówiłem, że jest nieopierzona. Brig złapał brata za koszulę. Strącił łokciem butelkę z piwem. Piana rozbryznęła się po podłodze. Brig nie zwrócił na to uwagi. - Dlatego nie wchodzi w grę. Rozumiesz? - Ale ty byś ją chciał, co? Boże, nie mogę uwierzyć. Jest całkiem ładna, ale prawie nie ma cycków. - Zostaw ją w spokoju! - Weź ją sobie. Wolę starszą. - Od niej też się trzymaj z daleka. - Brig puścił Chase’a i wyprostował się. Wziął szmatę, starł piwo z podłogi i wrzucił butelkę do kartonu na wpół wypełnionego odpadkami. - Nie chcę żadnych kłopotów ze starym Buchananem ani z jego córkami. 4 Angie opalała się na leżaku, nie zwracając uwagi na upał. Smarowała oliwką ramiona, brzuch i nogi, ale myślami była zupełnie gdzie indziej. Przy Brigu. Miała mało czasu. Caldwellowie, jak co roku, urządzali w ogrodzie przyjęcie na zakończenie lata. Zapraszano na nie nie tylko współpracowników Sędziego z całego okręgu Clackamas. Na liście gości znajdowały się też ważne osobistości z Portland - przedstawiciele władzy i wszyscy, którzy coś znaczą w Prosperity. Było to wydarzenie roku, na równi ze świątecznym przyjęciem u Buchananów. Angie odrzuciła zaproszenia od kilku chłopaków, także Bobby’ego i Jeda, bo chciała iść z Brigiem. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jakie wywoła poruszenie, gdy wejdzie uwieszona na ramieniu Briga McKenziego. Ludzie będą plotkować, marszczyć brwi i wzdychać ze zgorszenia, zakrywając usta dłońmi. Wiele kobiet będzie jej zazdrościło, choć nigdy by się do tego nie przyznały. Inne będą stały jak wryte. Niewątpliwie znajdzie się w centrum zainteresowania. Wszyscy będą myśleć, że spotyka się z Brigiem od kilku tygodni... Wystarczająco długo. Ale nie może tracić czasu.
- Raczej nie. Ale zobaczymy, po prostu muszę zaczekać, aż ten
- Twój wybór - wzruszył ramionami Diaz. - Jeżeli nie będzie się
Zamilkła, myśląc o mamie, do której nawet nie zadzwoniła po
**
wazach z przezroczystego szkła, w sporej przezroczystej śwince
sobie rady. Pojechałbyś ze mną? Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale
- Przyprowadzę dzisiaj do szpitala jego matkę. - Najwyraźniej była zdenerwowana. - Nie będzie pani miała nic przeciwko temu, żebym przy tym był? - Oczywiście, że będę miała. Nie może pan do niego wejść, kiedy będzie tam Sunny. Ale potem - nic nie stoi na przeszkodzie. - Pani McKenzie, niezależnie od tego, co się pani wydaje, to nie pani prowadzi dochodzenie. - Pan nie rozumie, prawda? - Ledwie poruszała ustami. Na jej policzkach wystąpiły rumieńce gniewu. - Nie zależy mi na udowadnianiu, kto ma większą władzę. Staram się panu pomóc i mam nadzieję, że będzie pan wobec mnie uczciwy i uszanuje moje wysiłki. - Pochyliła się, opierając pewnie dłonie na krawędzi stołu. Wstała. - Chciałabym wiedzieć, kim jest mężczyzna, który leży na intensywnej terapii. Daję panu słowo, że nie znajdzie się to w mojej gazecie. Nie ufał jej, ale nie mógł nie zapytać. - Dlaczego to dla pani takie ważne? Coś błysnęło w jej oczach, jakiś ból, którego nie rozumiał. - To chyba jasne? Możliwe, że ten mężczyzna usiłował zabić mojego męża. - Przewiesiła torebkę przez ramię i wyszła, tak samo szybko, Jak wpadła do jego biura. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem. - Cholera! - T. John otworzył górną szufladę biurka. Wyjął lekarstwo na nadkwasotę. Stracił całą pewność siebie. Cassidy Buchanan nie była jedynie ponętnym urozmaiceniem sprawy. Wysypał na dłoń cztery tabletki i włożył je do ust. Cały czas rzucała mu kłody pod nogi. Dlaczego? Rozgryzł lekarstwa i połknął je, popijając zimną kawą. Wstał, podszedł do okna i spojrzał na parking. Cassidy, której włosy płonęły w blasku słońca, otworzyła jeepa i usiadła za kierownicą. Domyślał się, że coś wie, ale nie mógł zgadnąć, co. Może wiedziała, kim jest nieznajomy, a może mąż powiedział jej, co robił w tartaku tamtej nocy? Jeżeli rzeczywiście mówił. To, że tak twierdzi Cassidy, nie znaczy wcale, że to prawda. Potrząsnął kubkiem z fasami. Jedno jest pewne: ona nie mówi wszystkiego, co wie. I raczej nie dlatego, żeby mieć dobry materiał do gazety. Nie. Chodzi o coś osobistego. Bardzo osobistego. Zastanawiał się, czy to nie ona wynajęła kogoś, żeby podpalił tartak i zabił jej męża. Dostałaby wtedy niezłe pieniądze z ubezpieczenia. Wszyscy, którzy znali małżeństwo McKenziech twierdzili, że ich związek się walił. Byli o krok od rozwodu. Wilson wyczyścił zęby językiem. Czy to jedynie zbieg okoliczności, że to podpalenie było podobne do tamtego sprzed lat, kiedy zginęła Angie Buchanan i Jed Baker? Czy w obu przypadkach podpalaczem był ten sam człowiek? A może... ten mężczyzna był przypadkową ofiarą? Może miał się spotkać z Chase’em McKenzie albo był w tartaku z innych powodów? Może to któryś z pracowników? Niezadowolony robotnik? Ktoś, kto chciał wykraść dokumenty z biura, w którym pracowali Chase, Derrick, czasami jego żona Felicity i księgowa? A może włóczęga? Albo sam podpalacz, który zniknął z miasta siedemnaście lat temu? T. John zmrużył oczy i zagryzł dolną wargę. Przyglądał się odjeżdżającemu z parkingu jeepowi. Może to Chase McKenzie spowodował pożar, żeby coś ukryć albo dostać pieniądze z ubezpieczenia, albo zabić tamtego faceta? Może mu ktoś przeszkodził i dał się złapać we własną pułapkę? A może, do cholery, cały ten pożar był tylko przypadkiem, a tych dwóch durniów w płomieniach po prostu dwoma dupkami, którzy mieli pecha? T. John nie wierzył w to ani przez chwilę. Niedobrze, że Rex Buchanan wyciągnął Williego, zanim ten się złamał. Willie nie powiedział wszystkiego, co wiedział. On też był przy pierwszym pożarze. Kolejny zbieg okoliczności? A może to Willie był podpalaczem? Powinien jeszcze raz przesłuchać Williego. Na pewno. A co do pani Buchanan, cóż, może nie zaszkodzi trochę ją podręczyć. Willie nie pamięta, gdzie był w czasie pożaru. Akurat. A Cassidy Buchanan siedziała sama w domu. Na pewno. A ja jestem kretynem. Odstawił pusty kubek na poobijany stary regał na dokumenty i wrócił do biurka. Usiadł na trzeszczącym krześle, otworzył dolną szufladę i wyciągnął dwie teczki. Jedną tak grubą, że musiała być przewiązana gumką, a drugą ledwie zaczętą. Pierwsza była pełna pożółkłych, od lat trzymanych w archiwach papierów i notatek oraz raportów, dotyczących nie rozwiązanej sprawy śmierci Angie Buchanan i Jeda Bakera. W drugiej, nowej teczce ze śnieżnobiałego kartonu były notatki i wydruki komputerowe dotyczące niedawnego pożaru w tartaku Buchanana. Intuicja mówiła mu, że między pożarami istnieje związek. Pamiętał, że w pierwszym śledztwie było wielu podejrzanych. Zagryzł dolną wargę. Bardzo źle, że pierwsze dochodzenie zakończyło się fiaskiem, że McKenzie zdążył uciec i nie udało się go przesłuchać. Z Briga był kawał drania. Zawsze sprawiał kłopoty. Gdyby zeznał, co miał wspólnego z pierwszym pożarem, wiele by się wyjaśniło. Ale go nie było. Pewnie nie żył albo siedział gdzieś daleko w więzieniu. Wilson jeszcze raz przejrzał dokumenty. Serce zaczęło mu mocniej bić, gdy zobaczył prawo jazdy nieznajomego mężczyzny. Z Alaski. To dosyć daleko. W latach siedemdziesiątych było to pustkowie. Facet mógł zaszyć się w dziczy... To nie może być tylko zbiegiem okoliczności. A może i jest?
- Nie w tej chwili.
Nie było chyba zbyt wielu ofert pracy dla emerytowanych
Stał i czekał. Schował ręce w kieszeniach czarnej kurtki.
dlatego, że było już po wszystkim?
mną. Czy zdajesz sobie sprawę, że trzymamy się razem od ponad
bardzo chciała go poczuć w sobie, że spodziewała się orgazmu już w

jako jedyna z córek Richarda odziedziczyła coś niecoś z jego talentu,

paznokciami wciąż ma ciemne ślady i spróbował wyczyścić je
oparła płótno na kolanie i zabrała się do malowania.
A co potem? Przecież to małżeństwo miało trwać zaledwie rok. Potem mogłaby wzruszyć ramionami i powiedzieć, jak wielu innych, że się nie udało. Wstyd o wiele mniejszy niż rola odrzuconej narzeczonej.
- W końcu uciekli razem i moja matka zmarła na zatrucie krwi w Ameryce Południowej, gdzie on się ścigał. Mój ojciec nigdy się nie pogodził z jej utratą, a ja przysiągłem sobie już nigdy...
walczyła o ratunek dla swojego dziecka.
konsekwencji na poszczególne punkty uroczystości patrzył okiem
284
jeszcze leżą ulubione drobiazgi Karo.
- Rozmawiałem z dzierżawcą garażu.
Lorenzo usłyszał żałosną skargę, wychodząc z łazienki. Zmarszczył brwi, kiedy jęk się powtórzył. Owinął ręcznik wokół bioder i podążył do pokoju gościnnego. Pchnął drzwi i zapalił światło. Jodie leżała na środku wielkiego łoża i desperacko starała się rozmasować bolesne miejsce.
różne wstrętne rzeczy, tylko nie rozumiem, dlaczego.
wracały do Anglii, by schronić się w domu przy Curzon
na własne oczy?
ramieniu Sylwii, Chloe niemal leżała na kolanach babki. To ona
Uznała też, że nie zajmuje się macochą należycie.

©2019 ta-dokument.jaworzno.pl - Split Template by One Page Love